Patrząc po swojej belli z rocznika "car of the year 98", to nie licząc wymiany zajechanego silnika 2.0 a po roku kpl. sprzęgła. to może z robocizną mechanika w ekstremalnych naprawach zawieszenia - by sprężynami nie dostać w pysk :) - dobrnąłem do tej granicznej w/w kwoty. Z czego 1700,- to na czysto cena zakupu alfy.
Znam też przypadek gdzie alfa 156 z 97r. kupiona za 2 tyś. po roku użytkowania i naprawiona typowo eksploatacyjnie za niecały tysiąc zł w częściach samemu poszła od ręki za prawie 6 tys.
A tak z innej beczki, to skoro chinole tłuką dobre 90% asortymentu motoryzacyjnego, który potem trafia na rynek pod banderą różnych firm, gdzie dobra połowa ceny to sama marża rzekomego producenta wespół z marżą "z półki hurtowej/sklepowej". To paradoksalnie samo nasuwa się pytanie, że jaki jest sens płacić - za było nie było ten sam towar - "astronomiczną" niekiedy cenę rodem z serwisu kontra tą ze sklepu.
Fakt jest faktem, że u wielu osób pokutuje powiedzenie, że naprawa w serwisie nie równa się naprawie na własną rękę. czyli zastaw się a pokaż się... przed sąsiadem ;)
Sądzę, ze w tym obecnym boomie na te wiekowe i nieliczne cuda motoryzacji spod bandery FSM i FSO ma swój spory wkład ogólnopolska impreza pt złombol. Paradoksalnie jakie ceny na aukcjach zza oceanem uzyskują tamtejsze joung i oldtimery też o czymś świadczy.
Mówi się, że Alfa jest jak kobieta, a ta z jednej strony jest jak wino, a z drugiej jak dbasz -tak masz :