Panowie, brakuje mi obiektywizmu i racjonalnego myślenia, jednocześnie nie chce mi się wierzyć w to co się stało, albo w jaki sposób..
Samochód mam od 2 lat, od początku brał jakieś 100-150ml/1000km oleju, pierwszy właściciel robił interwaly co 30tys. więc... Stan kontrolowałem i uzupełniałem, nigdy nie było tam syfu, nigdy wycieków.
Nie miałem nigdy okazji by coś złego w jego stronę powiedzieć, poza tym poborem
Samochód trafił na hamownie, tam po 1 pomiarze wypluła 130+ koni(podobno) ale powyżej 5k obrotów miała tracić parę
Robili softy, ale wciąż był rzekomy problem na wyższych obrotach, strzelano ze to może być katalizator
Dodatkowo, miał się wydobywać jakiś stuk z pod maski (??)
Postanowili wrócić do oryginalnego softa i . . . samochód zgasł przy pomiarze, rzekomo rozrząd..
Rozpoczęto oględziny: 1 świeca porządny strzał, w drugiej wbity jakiś aluminiowy opiłek. W oleju syf, na każdym z tłoków syf. Dokładne oględziny dopiero nastąpią...
Turbina niby cała, rozrząd robiony 25 tysi temu
Mechanik zarzekał się, że silnik zużyty(120 tysi przebiegu, ale rozbiórki na części pierwsze nigdy nie robiłem)
Nie wykluczam że mogło tak być, ale żeby akurat u nich padł . . .??? Czy go to po prostu dobiło..